top of page

FACEBOOK

INSTAGRAM

Gdy brakuje respektu...


Biały szkwał na Mazurach

Zdjęcie wykonane tamtego dnia przez maćka z https://forum.mazury.info.pl/viewtopic.php?t=6101&postdays=0&postorder=asc&start=160




Idąc na mszę do kościółka w Mikołajkach nie sposób przeoczyć sporego kamienia, ustawionego tuż przy ulicy. Jeśli kapitan nie zdążył Was jeszcze postraszyć wystarczy, że przeczytacie tablicę – „Pamięci tych, którzy 21 sierpnia 2007 roku, po przejściu białego szkwału[1] nie powrócili do portu”.



Przygodę z żeglarstwem zaczynałam niedługo po tych wydarzeniach. Babcia przed każdym rejsem przypomina bym uważała. I w zasadzie chwała jej za to, bo wyrosłam na dość ostrożnego żeglarza, ale gdzieś pod żołądkiem zagnieździł mi się trudny do zdefiniowania lęk. Może to on kazał mi co jakiś czas informować załogę, że im dłużej pływamy tym większe prawdopodobieństwo powtórzenia się białego szkwału. Tak sobie teraz myślę, że trzeba mieć niezłego pecha, by w dobie Internetu znaleźć się na wodzie w podobnych okolicznościach.

Cóż, wykrakałam.



Żeglowałyśmy wtedy już od kilku lat, egzamin na patent był już opłacony i wydawało nam się, że zjadałyśmy wszystkie rozumy. Mam ochotę zapaść się pod ziemię, gdy sobie przypomnę, jak dzień przed wichurą podziwiałyśmy piękny, zaczerwieniony księżyc; do głowy nam nie przyszło, że zapowiada on silne wiatry. Na jutrzejszą decyzję złożyło się jednak jeszcze kilka czynników poza naszą niewiedzą.

Po pierwsze wreszcie coś powiało, a my już dwa dni siedziałyśmy w szarym Giżycku przez totalną flautę, był to sam początek rejsu. Po drugie żadne z nas nie miało smartphone’a by sprawdzić pogodę. Kapitan poszedł do bosmanatu (nie powiem którego portu), ale tam powiedzieli mu, że nie mają komunikatów meteorologicznych „i co nam pan zrobisz”. Skuteczność lamp ostrzegawczych to temat na inny post. Po rozpatrzeniu wszystkich za i przeciw postanowiliśmy ruszać, chociaż wiatr przybierał na sile. Czuliśmy, że nie ma takiej rzeczy, która mogłaby nam zaszkodzić.


fot. Anna Rościszewska - wyciąganie jachtu z dna dzień po burzy.


Niektórzy argumentują – jak w ogóle można było znaleźć się na wodzie podczas białego szkwału, przecież widać było nadchodzące czarne chmury. Niestety, nam zasłoniła je ściana lasu.


Dobrze, że pływałyśmy wtedy jeszcze z bardziej doświadczonym od nas kapitanem (pozdrawiamy go, jeśli to czyta), który wiedział co robić. Natychmiast zrzuciliśmy żagle, odpaliliśmy silnik i włożyliśmy kapoki. Ledwo zdążyliśmy wyciągnąć miecz i wszystko pozamykać, gdy uderzył w nas pierwszy podmuch. Widziałam jak nadchodzi po wodzie, nieunikniony i wolniejszy niż się spodziewałam. Przytopił nam kokpit, jacht ledwo się podniósł. W każdej chwili mogliśmy się przewrócić, ale pracowałyśmy na balaście. Silnik ledwo dawał sobie radę z falami. Przyszło mi do głowy, że mój immunitet na unikanie nieszczęść się skończył. Trudno, przewrócimy się, może stracimy rzeczy.


Skierowaliśmy się z powrotem w stronę portu, lecz niewiele widzieliśmy przez strugi deszczu, skupieni na przetrwaniu kolejnych sekund. Obok nas sztormował jacht, któremu wiatr nie pozwolił do końca złożyć grota. Odwróciłam na chwilę głowę, a gdy znów spojrzałam w tamtą stronę jachtu już nie było, leżał na wodzie. Załogi nie dojrzałam. Wtedy pomyślałam, że może dziś umrę.


Do portu wpływaliśmy wyprani z energii, ale dumni. Zacumowaliśmy obok jachtu z wyrwanym masztem. Ludzie patrzyli na nas jak na wariatów, którymi zapewne byliśmy.



Dopiero później dowiedziałam się, że nikt tego dnia nie zginął. Potrzebowałam mocnej lekcji, by nauczyć się respektu do siły natury. Czy może czyta nas ktoś kto również był wtedy na Mazurach?



Z żeglarskim pozdrowieniem,

Maria






[1] Biały szkwał to takie potoczne określenie na wiatr o niezwykłej sile, często niespodziewany. Nazwa bierze się od tego, w jaki sposób objawia się nadchodzące niebezpieczeństwo – widocznym podmuchem wiatru, idącym po wodzie i zrywającym białą pianę z grzbietów fal.

bottom of page